Lourdes

Lourdes 2012

17 września

Data pod wieloma względami ważna bo i zapisana w historii, ale dla mnie ważna ze względów czysto duchowych. To dzień rozpoczęcia długo oczekiwanej pielgrzymki rowerowej do Lourdes. Noc poprzedzająca była bezsenna i spędzona na pakowaniu – w głowie wędrowały myśli pełne niepokoju i dziecięcej ciekawości. Wreszcie nadszedł ranek. Walizka powędrowała do bagażnika samochodu, a ja bladym świtem wyruszyłam do pracy (przed pielgrzymką musiałam jeszcze popracować). Obowiązki oderwały moje myśli od tego, co najbardziej zajmowało moje szare komórki: jak będzie? czy dam radę? czy będę ciężarem dla innych pielgrzymów? Coraz więcej pytań i wątpliwości. Nawet wycofać się nie mogłam, bo w bezsenną noc zadzwoniła moja przyjaciółka z prośbą o moją modlitwę do Najświętszej Panienki o zdrowie dla ciężko chorego członka rodziny. Ta prośba dołączyła do innych, które miałam zanieść do Naszej Mateńki i jak tu odmówić i tym obcym i tym trochę znanym i tym bardzo bliskim, którzy proszą o pomoc? Jak tu zdezerterować, gdy ja sama niosłam swoje podziękowania?
Pielgrzymka rozpoczęła się od przylotu do Barcelony i stamtąd ruszylismy rowerami częściowo szlakiem świętego Jakuba do Lourdes. Droga którą podążaliśmy była kręta, stroma, pełna podjazdów i zjazdów, raz wyboista  a raz gładka jak lustro. Ta droga była taka dosłownie, ale i metaforycznie. Dała mi wiele doświadczyć za co Panu Bogu i ludziom dziękuję. Jestem szczęśliwa, że miałam możliwość poznania wszystkich razem i każdego z osobna. Jedna myśl mi się nasuwa, że dobro musimy zacząć od siebie – tylko szczęśliwy człowiek może dać szczęście innym.
Odwiedziliśmy przepiękne wioski i miasteczka leżące na nieuczęszczanych szlakach turystycznych. Były one zatem spokojne,
przepełnione ludzką życzliwością, chęcią ugoszczenia. Tamtejsi ludzie byli otwarci na drugiego człowieka. Mijaliśmy zamki warowne, drogi porośnięte drzewami migdałowymi, granatami, figami. Pasące się owieczki i bydełko. Wolno płynące życie tych ludzi ścierało się z naszym gwarem i ciągłym pośpiechem.
Pierwszy etap naszej pielgrzymki to Montserrat. Jest to główny ośrodek religijny regionu Katalonii i jeden z ważniejszych ośrodków pielgrzymkowych głównie za sprawą Czarnej Madonny, zwanej La Moreneta. Legenda głosi, że wyrzeźbił ją św. Łukasz, a do Barcelony przywiózł św. Piotr. Ukrywana przed Maurami miała zostać cudownie odnaleziona w jednej z grot masywu Montserrat w IX wieku. Klasztor benedyktyński, położony w masywie górskim Monserrat w Katalonii, 50 km na północny zachód od Barcelony. Usytuowany jest na osobliwych zlepieńcowych formacjach skalnych, 720 m nad poziomem morza. Wzniesienie to było pierwszym do pokonania. Jedni wyruszyli kręta droga na rowerach, zaś inni kolejką. Wszystkich spotkało wiele wrażeń. Najważniejsze że dotarliśmy do celu pierwszego etapu, gzie również spędziliśmy noc. Rano modlitwa z benedyktyńskimi braćmi i wyruszyliśmy w dalszą drogę w otoczeniu pięknych gór spowitych opadającą mgłą.
Drugim etapem było dotarcie do Cerverra. Malowniczy szlak prowadzący przez wsie Katalonii. Na nocleg dotarliśmy wieczorem. Nocowaliśmy w domkach kempingowych. Zmęczeni szybko usnęliśmy. Rankiem przywitał nas piękny dzień. po krótkiej odprawie ruszyliśmy stromą drogą w dół w kierunku Saragossy. Tak wkroczyliśmy w trzeci dzień pielgrzymki…

21 września

Był to upalny dzień chyba najcieplejszy jak do tej pory. Nikt nie mówił, że będzie łatwo! W Saragossie czekała na nas nagroda. Przede wszystkim piękne miasto o wspaniałej historii i zabytkach:

  • Nuestra Senora del Pilar – bazylika o czterech wieżach i jedenastu kopułach, zbudowana na przełomie XVII/XVIII w. We wnętrzu wspaniały ołtarz z ozdobną galeryjką. W kaplicy otoczona wielką czcią figura Najświętszej Marii Panny na Kolumnie (El Pilar). Ukazała się podobno św. Jakubowi w 40 r. Na suficie freski Goyi. Mieliśmy ten zaszczyt uczestniczenia we mszy przed figurą Najświętszej Marii Panny na Kolumnie (El Pilar).
  • La Catedral del Salvador (La Seo) – stara katedra, jej budowę rozpoczęto w XII w. a zakończono w XVII w. Wskutek długiego okresu budowy dostrzega się wiele stylów: od gotyku i mauretańskiego do baroku. We wnętrzu piękna krata w prezbiterium oraz gotyckie stalle. Wśród rzeźb głównego ołtarza widnieją postacie Krzyżaków.
  • La Lonja – giełda, renesansowa budowla z XVI w. Wewnątrz wspaniałe reliefy i ornamenty kamienne. W architekturze budynku widać wpływy florenckie.
    El Palacio de La Aljaferia – alkazar z XI wieku, znacznie przebudowany w następnych stuleciach. Zachowały się mauretański dziedziniec, meczet, pałac królów katolickich. Siedziba Las Cortes de Aragón – Kortezów Aragonii (lokalny parlament). Najokazalszy obiekt mauretański poza Andaluzją.
  • Puente de Piedra – siedmiołukowy most nad rzeką Ebro (XV wieku).
  • ruiny rzymskie – z rzymskiego okresu dziejów miasta zachowały się resztki murów, teatru, łaźni, forum oraz portu rzecznego.

Miasto jest położone przy ujściu rzek Huerva i Gallego – dla nas rowerzystów bardzo przyjazne. Rowerem można zjeździć całe miasto, ponieważ
wszędzie są ścieżki rowerowe. W Saragossie spędziliśmy cały dzień, bo był to dzień zbierania sił przed dalszym pielgrzymowaniem. Jak dla mnie to czas zbyt krótki żeby pochłonąć w całości piękno tego miasta.

23 września

Po mszy porannej w bazylice wyruszamy z Saragossy do Huesco. Przed nami 80 km jazdy. Dzień bardzo upalny i bardzo trudny pod wieloma względami. Wioski i miasteczka mijane na trasie niosą ze sobą spokój, serdeczność i życzliwość z jaką nas witają. Pomimo trudności dnia wszyscy jedziemy i dojeżdżamy cali i zdrowi.
Nocleg mieliśmy w królewskich warunkach piękny hotel Lizana, piękne zabytkowe miasto. Tylko mi żal, że mielismy tak mało czasu na zwiedzanie, ale nie można mieć wszystkiego.
Noc szybko minęła i nadszedł następny dzień i następne wyzwania.

24 września

naszym pielgrzymim celem jest Sabinianiego. Temperatura już dowodziła że jesteśmy w górach, przyzwyczajeni do ciepełka musieliśmy się szybko odzwyczajać. Dla mnie nie było to miłe.

25 września

Dojeżdżamy do granicy Francji jesteśmy w najwyższym miejscu naszej podróży i jednocześnie w najzimniejszym. Przełęcz Candachu miejsce kochane przez narciarzy. Rowerzyści mogą powiedzieć – pełne wyzwań. Podjazd dał się we znaki w połączeniu z zimnym wiatrem. Ale dałam radę i jestem dumna, że pokonałam swoją niemoc. Noc spędzona w typowym górskim schronisku, rano śniadanie i niestety pomimo ulewnego deszczu, silnego wiatru i niskiej temperatury, twardziele ruszają w dalszą podróż. Przed nami osty zjazd po śliskiej nawierzchni. Nie obyło się bez brawury, ale takie zjazdy uwalniają ułańską fantazje.

26 września

Wieczorem osiągnęliśmy cel naszej wyprawy. Jesteśmy zmęczeni, ale bardzo, bardzo szczęśliwi. Chwała Panu! Wielkie Bóg zapłać wszystkim dobrym duszkom i tym mniej dobrym za to, że dotarliśmy, że nas Pan doprowadził do swoje matki w Lourdes. To, że daliśmy radę, to cud.
Wieczorem po obiadokolacji pojechaliśmy do sanktuarium. Dla mnie był to jeden z najważniejszych a może najważniejszy moment całej pielgrzymki.
Trudno jest wyrażać słowami doznania duchowe. Wielkie wzruszenie i szczęcie, rozpierające szczęście. Brakuje nam takiej pełnej ufności ale należy pamiętać, że jeśli Pan Bóg spóźni się ze swoja pomocą 15 minut to i tak zdąży na czas. (usłyszałam to od księdza Piotra i uważam, że powinnam się tym podzielić, co niniejszym czynię).