Popielgrzymkowy powrót na rowerach z Częstochowy do Warszawy (15-16 sierpnia 2009)
Trasa:
I dzień: Częstochowa – Radomsko – Kamieńsk – Przygłów – Jezioro Sulejowskie
II dzień: Jezioro Sulejowskie-Tama – Smardzewice – Tomaszów Maz. – Ujazd – Jeżów – Skierniewice – Puszcza Mariańska – Żyrardów – Warszawa
Od pewnego czasu dręczył mnie pomysł zorganizowania popielgrzymkowego powrotu na rowerach do domu. W zamyśle było „przywiezienie” do domu, do rodziny „ducha Jasnej Góry”, przemyśleń związanych z pielgrzymką i świętem NMP.
Wyruszenie z Częstochowy w dniu 15 sierpnia, będącym ważnym świętem kościelnym i państwowym, po uczestniczeniu z pielgrzymami w uroczystej mszy św. odprawianej na błoniach przez metropolitę warszawskiego arcybiskupa Nycza z okolicznościowym kazaniem przeora klasztoru na Jasnej Górze, wydawało mi się odpowiednie do naszych zamierzeń.
Udało mi się namówić do tego przedsięwzięcia Andrzeja i przyjechaliśmy pociągiem do
Częstochowy 14 sierpnia akurat w momencie, gdy nasza licząca ok. 180 osób 4-dniowa
pielgrzymka rowerowa była witana już na Jasnej Górze. Spotkanie Jacka i innych
wielokrotnych uczestników rowerowych pielgrzymek udzieliło nam trochę pielgrzymkowej
atmosfery i bez wahania zgodziliśmy się na „dobry uczynek” polegający na przypilnowaniu
ich rowerów w czasie, gdy uczestniczyli we mszy kończącej ich pielgrzymkę. Potem
pożegnania i rozjeżdżanie się większości uczestników, wymiana sympatycznych uwag i
pozdrowień, pamiątkowe fotki. A z tymi co zostali kolacja i uczestnictwo w części nocnego nabożeństwa różańcowego na błoniach pod klasztorem. Noc z 14 na 15 sierpnia w Częstochowie ma szczególny nastrój i dla wielu tysięcy pielgrzymów na pewno jest ważnym przeżyciem duchowym. Spośród uczestników naszej pielgrzymki największym „twardzielem” okazał się Wiesiek, który chciał wracać na rowerze w ciągu jednego dnia. Udało mu się jednak wytłumaczyć, że już nie musi bić rekordów (ma już dostatecznie dużo osiągnięć i wiek, w którym nie musi niczego udowadniać) i dołączył do nas zgadzając się na pokonanie trasy do Warszawy w ciągu 2 dni, co uznaliśmy za odpowiadające naszym możliwościom. Przy okazji – prawdziwym rekordzistą okazał się Konrad – jeden z naszych dwóch najmłodszych i najlepszych uczestników pielgrzymki do Rzymu. Wraz z kolegą, całkiem przypadkowo, rozbili w nocy namiot obok nas w Częstochowie w ogródku u Sióstr Samarytanek – po przejechaniu 1 dnia z Warszawy trasą liczącą ok. 260 km w ciągu 17 godzin.
Po uroczystościach na Jasnej Górze 15 sierpnia zwinęliśmy nasze mini-obozowisko i
ok. godz. 12-ej wyruszyliśmy starą drogą warszawsko-katowicką w kierunku Radomska z
zamiarem nocowania nad Jeziorem Sulejowskim. Ciekawe, ?e samochodziarze zapomnieli już o tej drodze i stoją korkach tego dnia na trudnoprzejezdnej „gierkówce” podczas, gdy nasza trasa jest prawie zupełnie wolna od ruchu samochodowego. Ponieważ jest sobota i święto, to spotykamy takie atrakcje jak śluby. Nieliczne restauracje po drodze są niedostępne, bo zarezerwowane na wesela (a my byliśmy trochę „niestosownie” ubrani na takie okazje). Jechało nam się dosyć szybko i sprawnie. Parę interesujących po drodze miejsc i ciekawostek w tym językowych (część z nich na zdjęciach), takich jak::
– w Radomsku napis na kinie „Kinema?!- najwyraźniej miało być „cinema” i ktoś
chciał pomóc miejscowym w czytaniu wyrazów obcych, ale uznając, że „c” czyta się
jak „k” – a to nie zawsze (chyba ktoś z ojców tego sympatycznego miasta powinien
znać angielski i chodzić do kina?)!
– krótki postój nad Wartą,
– w Kamieńsku restauracja PRESTIGE (a jak! – tym razem dobrze napisane, ale jak miejscowi to czytają? Może Prest i Ge?), w której było zresztą sympatycznie i zjedliśmy smaczny obiad
– ciekawe nazwy miejscowości (Przygłów, Niechcice, Byczki, Modła)
– cmentarz wojskowy z września 1939r w Milejowie
Dojechaliśmy zgodnie z planem nad Jezioro Sulejowskie ok. 19-ej i dosyć przypadkowo
trafiliśmy na camping „Na Cyplu” . Przy takiej nazwie uznaliśmy, że najlepszym miejscem na nasz namiot będzie najbardziej wysunięta część cypla – miejsce było malownicze, przy małej plaży z widokiem na kilkadziesiąt jachtów, które właśnie zakończyły doroczne regaty
organizowane przez nasz camping. Z tego powodu była zorganizowana impreza integracyjna, na której grał i śpiewał szanty zespół o nazwie „Męski Punkt Widzenia”. Uświetnił on nam zasłużoną kolację (po przejechaniu 100 km), a także ukołysał nas do snu – uznaliśmy, że nie możemy się zbytnio integrować z żeglarzami (którzy bawili się do rana), bo planowaliśmy przejechać następnego dnia ok. 140 km.
Chyba wszyscy (poza wędkarzami) jeszcze spali jak opuszczaliśmy trochę z żalem
nasze malownicze miejsce noclegu – jezioro o poranku było jak tafla szkła – pogoda
słoneczna, ale nie dla żeglarzy (może jak wstaną to im trochę powieje).
Jedziemy zarośniętymi piaszczystymi lub podmokłymi ścieżkami wzdłuż jeziora – często
gęste gałęzie powodują, że nie widzimy poprzedzającego. Efektem takiej jazdy jest „piękna i niegroźna katastrofa”. Wiesiek wjechał w moje tylne koło – patrzyłem jak pięknie zwalił się ze swojego roweru (szkoda, że nie było to sfilmowane – było to coś podobnego do lotu) – na szczęście na miękką ściółkę. Wyciął mi tylko 1 szprychę – najpierw koło się nie kręciło, ale po rozpięciu hamulca i innych manipulacjach Andrzeja i moich udało się dalej jechać.
Po drodze wzdłuż jeziora krótki postój na kawę na kempingu „U Łysego”, minęliśmy bez
zatrzymywania się najlepszy znany mi kemping w kraju – w Borkach („Wolę Borki od
Majorki”) i dotarliśmy do tamy z elektrownią szczytową.
Oddalając się od jeziora dotarliśmy do zespołu klasztornego Franciszkanów – Sanktuarium
św. Anny w Smardzewicach, wielkiej kopalni odkrywkowej piasku w Białej Górze (krajobraz
księżycowy – podobno największe złoża piasków kwarcowych w Europie, stanowiące około
80% krajowych zasobów piasków szklarskich i formierskich) i do Tomaszowa
Mazowieckiego, gdzie największą atrakcją dla nas były Niebieskie Źródła doceniane zarówno przez Polaków (m.in. projekt Lindley’a ujęcia wody dla Łodzi) , jak również Rosjan (car Mikołaj I) i Niemców (podczas ostatniej wojny – koncepcja wybudowania ośrodka wypoczynkowego dla żołnierzy z frontu). Obok tych źródeł jest też ciekawy skansen regionalny. Parę kilometrów wcześniej nie zaszczyciliśmy swoją obecnością żubrów, które są nadal nieświadome naszego zachowania – podobno w tym rejonie żyją sobie od lat (a więc nie tylko Białowieża).
Zdecydowaliśmy się nie wjeżdżać na „Gierkówkę”, żeby nie zadawać się z tłumem samochodów i pojechaliśmy dalej trasą na Łódź. Po drodze trafiliśmy na Niewiadów z
fabryką przyczep kempingowych (ponad 30 lat temu odbierałem taki wtedy niewiarygodnie
luksusowy wyrób w zimę stulecia „maluchem” – po oblodzonej drodze nie miałem ani
hamulców, ani też kierownica nie bardzo miała wpływ na kierunek jazdy całego tego zespołu o wspólnym symbolu „126” – ale dojechałem do Warszawy, a później przez wiele lat służyła nam w wakacyjnych wojażach).
Niespodziewaną atrakcją było dla nas zaproszenie na wesele i to jakie. Dojeżdżamy do
restauracji, aby zjeść obiad – która tak jak wczoraj przywykliśmy była zarezerwowana na
wesele, ale które już trwało. Widzą nasze zamiary goście z werandy zatrzymali nas prosząc o poczekanie, gdyż zaraz wyjdzie panna młoda.
Utrudnieni jazdą uznaliśmy, że nie zaszkodzi porozmawiać z panną młodą – wyszła do nas
razem z panem młodym sprzed…..50 lat. A więc złote wesele bardzo sympatycznej i
zasłużonej dla miejscowej gminy pary (m.in. dzięki działalności pana młodego powstała
szkoła i ośrodek zdrowia). Miło było spotkać ludzi zadowolonych ze swojego spełnionego
życia. Zaprosili nas na posiłek weselny uznając, że trzeba nakarmić strudzonych wędrowców-pielgrzymów.
Po drodze jeszcze historyczny pobenedyktyński kościół św. Józefa w Jeżowie i kawa w
Skierniewicach (stolicy nauk ogrodniczych).
W Puszczy Mariańskiej chwila zadumy przy odbudowanym w ostatnich latach obelisku
UNSEREN HELDEN (NASZYM BOHATEROM) 1914-18 w miejscu spoczynku żołnierzy
niemieckich i pobliskim cmentarzu żołnierzy rosyjskich z I Wojny Światowej w Bolimowie,
gdzie po raz pierwszy w historii została użyta broń gazowa przez Niemców przeciwko armii rosyjskiej (zginęło 9 tys. Rosjan i ok. 1,2 tys. Niemców – w wyniku nieprzewidzianej zmiany kierunku wiatru – a po obu stronach wśród żołnierzy tych 2 armii wielu Polaków
zwerbowanych z ówczesnych zaborów). Po nieprzewidywanym złotym weselu, które zajęło jednak trochę czasu uznaliśmy, że plany trzeba skorygować.
Dojechaliśmy na rowerach do Żyrardowa – miasta Andrzeja, gdzie na jego działce sympatycznie (dzięki Gospodarzowi) zakończyliśmy naszą wspólną jazdę na rowerach. Już we dwóch z Wieśkiem docieramy pociągiem do Warszawy Centralnej, gdzie się żegnamy – a mnie udaje się rowerem zdążyć na mszę u św. Anny o 21-eszej. Docieram na swoje Bielany ok. 23-ciej, spotykając po drodze Czarka (przy PKS-Marymont, co za przypadek – w nocy, opustoszałe ulice i tylko my dwaj), którego o mało co nie namówiłem w Częstochowie na wspólny powrót– był za to pierwszym, któremu go zrelacjonowałem.
